Do W. albo do Kogokolwiek, czyli bajdurzenie...
Komentarze: 1
Wino.
Papierosy.
Spacer w nocy przez krakowski rynek.
Ja mówię jaki piękny Kraków nocą. On mówi, że miasto jak miasto. Ona w ogóle nic nie mówi, bo nie warto, ona widziała w nocy Los Angeles.
A ja kocham Kraków. I nocą jest taki piękny.
Przechodzimy z miejsca do miejsca.
On bada pilnie jaka muzyka jej odpowiada. A czy atmosfera w tym czy w tamtym klubie. A w ogóle to najważniejsze, że ona pali blanty. Bo on uważa, że po blantach percepcja sztuki jest zupełnie inna. Ona się zgadza. W muzeum w Amsterdamie właśnie odbierała sztukę po blantach., i jak było? Nie pamięta. Ale w sumie to fajnie.
Kombajny są interesujące. Kombajny kręcą.
Wino.
Papierosy.
Signopam.
Łzy.
W końcu musi to ze mnie wypłynąć.
Jedna chusteczka.
Dwie chusteczki.
Trzy chusteczki.
Jeszcze wina.
Już wszystko jedno.
Nie. Ona się nie obraża, że on w tym klubie w którym się zatrzymali ze mną... ona ma wolną noc. A jutro (dzisiaj?) nie ma szefowej, więc ona może spać w szafie. Zatem jest w pełni dyspozycyjna.
Noga.
Ręka.
Policzek.
Blisko.
Piękno.
Dotyk.
Naznaczenie.
A J. nie ma. J. milczy. J. milczy. I ja milczę.
Był M.
Był. J.
Był P.
Był K.
Nie ma nikogo.
Nie ma Jon.
Jon. nazywa mnie B. A ja nie jestem B. znoszę więcej. W imię czego?
W imię głodu?
Być może. Być może Ty wiesz o mnie więcej. I Jon. wie więcej. Jesteście lepsi, niż myślałam. Nie doceniłam Was.
Są zakrwawione stopy T.
I zraniony palec D.M.
I jest rozmaryn.
Są świece.
I papierosy.
I wino.
I signopam.
I muzyka.
I samotność.
I ból.
Chciałabym mieć w sobie mężczyznę. Tak jak B. Wtedy jest łatwiej.
Tango. Tylko w wyobraźni.
Można się wystraszyć. Boisz się, W.? nie bój się.
Tango raz. Bandyckie Tango raz, dwa, trzy!
Najwyższy czas na spektakl. Zaraz zamkną drzwi.
Więc tango raz! Bo tylko tango burzy krew!
Niejeden z nas zatańczy się na śmierć.
Tęsknię.
Tęsknię za Tobą, za Jon., za Z. I za K.
Tęsknię.
Dokąd zawiedzie Cię splątana życia nić?
Czy znajdziesz się na dnie?
Czy znajdziesz sens, by żyć?
Czy znajdziesz miejsce na Drodze Mlecznej, błyszczące światłem szczęśliwych gwiazd?
Dziesiąty, dziesiąty, wpół do dziesiątej. I co dalej?
Papierosy.
Wino.
Łzy wyschły. Już.
Dochodzi druga. Słychać alarmy. Samochodowa mafia pracuje. Nie chce mi się zaglądać za zasłonę.
Płatków śniegu za oknem
dam Ci szlif staromodny,
przytulenie gorące
na poranek zbyt chłodny.
Dam Ci więcej niż trzeba.
Spytasz “po co?” To proste.
By zostało coś z tego... na wiosnę.
Dam Ci żółtych pierwiosnków
obietnice obfite,
dam rumieńc
e Twe skryte,pod wciąż ciepłym szalikiem.
Dam Ci więcej niż trzeba,
cały czas licząc na to,
że zostanie coś z tego... na lato.
Dam Ci nocy najkrótszych
rozognioną bezsenność,
dam Ci wiatr pocałunków
na spiekotę codzienną.
Dam Ci więcej niż trzeba,
lecz jest w mym interesie,
by zostało coś z tego... na jesień.
Dam Ci ze wszystkich liści
rembrandtowską paletę,
słońca pełnych słów kiście
na pogody już nie te.
Dam Ci więcej niż trzeba,
tylko po to jedynie,
by zostało coś z tego... na zimę.
Dam Ci grad!
Dam Ci suszę!
Dam Ci skwar
i śnieg z deszczem!
Niebo z ziemią poruszę!
I dam nie wiem co jeszcze!
Dam Ci więcej niż trzeba,
ale to żadna strata,
bo zostanie coś z tego,
coś zostanie nam z tego,
na jesienie,
na zimy,
na wiosny,
na lata!
Nic nie zostanie. Jon. nie chciał. Jon wzgardził.
Współczuję Sz.
Współczuję wielu.
I czuję jak górna powieka mi opada na dolną. W prawym oku. Taka uroda. Starzeję się.
Wiem. Nadinterpretacja. Obiecuję już nic nie interpretować.
Słychać tętent! Słychać tetent!
W oczach pusto, pulsują mi skronie. Wyczekuję swojej kolei.
Tylko te konie! Konie! Konie! Galopują w stronę nadziei.
Dodaj komentarz