Najnowsze wpisy, strona 2


sie 29 2003 Do B.
Komentarze: 0

Przed chwilą rozmawiałyśmy przez telefon po bardzo długim okresie rozjazdów i nie widzenia się. Dziś też dostałam od Ciebie ten ujmujący list, który bardzo mnie wzruszył. Bardzo sobie cenię Twoją szczerość, to, że mogę powiedzieć Ci wszystko, albo tak wiele, a Ty zrozumiesz. Twój list też był szczery.

Ja rozpisałam się tu długo i sążniście, przyznam, że nie wiem czy potrafiłabym to zrobić tak bezpośrednio. Długo wyczekał się ten elaborat na swoją kolej, schowany w szufladzie komputera. Ale oto jest. Dziś już nie towarzyszy mi żadna z tych emocji w nim zawartych, ale kiedy go pisałam – tak właśnie czułam. Chcę, żebyś to wiedziała, czytając.

Kocham i tęsknię.

 

baszutka : :
sie 29 2003 Do B.
Komentarze: 0

Pamiętasz tamten wyjazd do Kazimierza, prawda?

Wtedy po raz pierwszy zgrzytnęło.

Wiedziona jakimś wyrzutem, mniej czy bardziej uzasadnionym, ale niepokojącym (chyba już mnie wtedy zaczynały brać w niewolę przygnębienie i smutek), napisałam do Ciebie w celu oczyszczenia sytuacji. Chyba w gruncie rzeczy oczekiwałam na jakiś Twój pierwszy krok, a ponieważ nie następował, sama go sprowokowałam.

Zadzwoniłam. Rozmawiałyśmy o swoich odczuciach. Miałyśmy się spotkać. I to Ty zaproponowałaś spotkanie, Ty wyszłaś z inicjatywą. To już zaczynało być dla mnie trudne, bo chyba następował czas mojej ucieczki, ale tym bardziej czekałam na to spotkanie, bo postanowiłam się nie dać, a wiedziałam, że w bezpiecznym otoczeniu może mi się to udać.

Mając jednak dziwne uczucie, że coś jest nie tak, że nie ta kolejność, że ja dzwonię i smęcę, więc Ty czujesz się niejako zobligowana do wspierania mnie, rzuciłam luźną uwagę, że zobaczymy jeszcze, że się zdzwonimy lub tym podobne. Nie chciałam Cię absorbować czymś, na co – jak mi się zdawało – możesz nie mieć nieprzepartej wręcz ochoty.

Następnego dnia otrzymałam Twój list. Ponawiałaś propozycję. Teraz już się cieszyłam. Nie mogłam Ci tego jakoś wyraźnie okazać, zakomunikować, bo już nie byłam sobą, ale liczyłam na tę rozmowę.

Odwołałaś. Zmęczonym głosem powiedziałaś o ćwiczeniach. “Dzisiaj może nie, co?”- Twój znużony ton mówił więcej, niż słowa. “Jasne, że nie, przełóżmy to, kiedyś się skontaktujemy”- nie chciałam, żebyś poznała, jak bardzo mi na tym zależało. Nie miałam przecież prawa ingerować w Twoje życie z moimi sprawami. Ale ubodło...

 

Wiedziałaś, że jest mi źle. Znałaś ten stan.

Nie zadzwoniłaś ani razu. Nie zainteresowałaś się. Czy wiesz, jak mnie to wtedy bolało? I znowu ja pierwsza. Znowu dzwonię. To już był ten czas, kiedy dzwoniłam do wszystkich ze wszystkim. Swoista telefoniada. Telefomania raczej.

Odbierasz. Jesteś bardzo zainteresowana moim losem. Może się spotkamy?

Opowiadasz mi, jak to rozmawiałaś wieczorem z M. o tym, jak nasza relacja jest Ci bliska. To wyznanie ma mi prawdopodobnie poprawić samopoczucie.

I co?? Lepiej Ci się zrobiło, jak sobie tak pogadaliście?

No i jak myślisz - pomogło mi Wasze wieczorne paplanie?

Dziwisz się, że nie chcę się spotkać, ale szanujesz moją chęć odpoczynku od Ciebie. ...

Czy uważasz, że gdybym chciała od Ciebie odpocząć, to dzwoniłabym do Ciebie dzień po dniu? Nawet choćby po to, żeby Ci opowiedzieć, jak ktoś mi pomaga to przetrwać? Nie słyszałaś, jak wysyłałam S.O.S.??! przy jednej z rozmów stwierdziłaś, że to Ty powinnaś była zadzwonić. Ale nie zadzwoniłaś.

Cóż z tego, że na Twoje propozycje spotkania odpowiadałam wymijająco? To Ty ODWOŁAŁAŚ tamto spotkanie. Jak myślałaś, jak się czułam, kiedy to ja wydzwaniałam do Ciebie pierwsza (mimo obietnic wewnętrznych, że tak już nie będzie), żeby o sobie przypomnieć? Otóż nie było to komfortowe uczucie. Czułam się obco, zimno i niepotrzebnie, czułam się fatalnie i beznadziejnie. Nie dziw się więc, że Twoich propozycji spotkania nie odbierałam szczerze. Może gdyby ten zespół zachowań wystąpił między mną i jakimś sobie znajomym (znajomą) – byłoby to nawet coś pokrzepiającego. Ja komunikuję jakąś chandrę, znajomek mówi “nie łam się, rozmawiamy tu sobie o Tobie i mamy dobre zdanie”....

Ale to nie była chandra.

I po Tobie spodziewałam się czegoś więcej...

 

Gdzie byłaś, kiedy Cię potrzebowałam? Dlaczego ani razu nie zainteresowałaś się moim losem? Dlaczego ani razu nie zadzwoniłaś? Dlaczego zostawiłaś mnie swemu losowi, bez ani jednego, obojętnego, niezobowiązującego “co słychać?”... ?

A, przepraszam! Zadzwoniłaś po prawie dwóch tygodniach, przed swoim wyjazdem – potrzebowałaś książki, którą miałam. Notabene – Twojej. Jakaś paplanina o oglądaniu DVD do rana i piciu z kimś wódki - mało mnie interesuje.

Wyraziłaś chęć odwiedzin. Umówiłaś się ze mną na konkretną godzinę. Czekałam prawie dwie. Nie mogłam dłużej czekać, wiedziałaś, że tego dnia wyjeżdżam. Ale wysłałam Ci wiadomość. Rzeczy zostawiłam. Wiem, że po nie przyszłaś.

To też mnie wkurzyło – nie żyjemy w XIX wieku, można było mnie uprzedzić o zmianie planów.

Zastanawiałam się, czym zasłużyłam na taki brak szacunku, na takie nie liczenie się z moją osobą...? No bo chyba nie tym szczególnym znaczeniem w Twoim życiu, o którym zapewniałaś mnie przy każdym telefonie?...

Śniłaś mi się. To nie były dobre sny. Były podszyte tym niepokojem, lękiem, tym zgrzytem, jaki między nami powstał już wtedy, w Kazimierzu; bo to, co potem, to po prostu dalsza część tamtej historii, wiem to.

Powiedziałam Ci o tych snach. Tak, nie byłaś zaskoczona, przecież cały czas myślałaś o mnie itd.

Wiesz co Ci powiem, B.?

Przestań już o mnie myśleć. Ok.?

A wiesz, w noc poprzedzającą Twoją niedoszłą wizytę, przyśniła mi się ta sytuacja z przeszłości, z odwoływaniem spotkania. Zapomniałam o tym śnie, a kiedy zadzwoniłaś mówiąc, że chcesz przyjść, pomyślałam, że muszę Ci o tym potem opowiedzieć.

Nie miałam okazji.

Czyż sny nie bywają prorocze?

B., nie mogłabym Ci o tym wszystkim pewnie powiedzieć, ale jednocześnie chcę, żebyś wiedziała.

Kiedyś powiedziałaś, że się znamy i rozumiemy.

Nie, B., ani jedno ani drugie.

Mówiłam Ci, że bywam bardzo trudna, kiedy TO przychodzi. Tak mi przykro, że padło na Ciebie. Inaczej by pewnie to wszystko wyglądało, moje reakcje, moje myślenie, moje rozumienie, gdyby nie TO. Ale przyszło i dopadło. Potrzebowałam wtedy bardzo obecności. Myślenie... hmmm, myślenie o kimś pomaga. Ale nie wystarcza. Trzeba być, trzeba towarzyszyć. To nie jest łatwe. To jest bardzo trudne. Bo tak naprawdę, to nie można pomóc, nie można nic zrobić. Można tylko być. I czekać. TO samo decyduje, kiedy odejść. I zawsze odchodzi. Ale straty są mniej dotkliwe, kiedy znajduje się wsparcie.

Pewnie dlatego, że zostałaś Wybrańcem, przełykasz teraz to wszystko.

Dlaczego właśnie Ciebie wybrałam, dlaczego roszczę sobie jakieś nieuzasadnione prawo do jakichś oczekiwań względem Ciebie?

Bo ja wiem... Może to te Twoje pogadanki o łączącej nas relacji?

A słowo nie stało się ciałem...

Wiem, że obarczyłam Cię tu czymś, co tak naprawdę nie jest Twoim bagażem.

Bywało w moim życiu, że ludzie odchodzili, bo nie mogli TEGO znieść, dlatego zawsze, kiedy TO nadchodzi, staram się unikać ludzi.

Ale tak do końca nie można. Potrzebny jest ktoś, kto po prostu potrzyma za rękę.

Może ja jestem po prostu psychicznie uzależniona od ludzi...?

Wiem, że gdybyśmy rozmawiały o tym za miesiąc – nie dowiedziałabyś się tego wszystkiego. Prawdopodobnie wypchnę to znów z pamięci, jak robię z innymi, niemiłymi doznaniami. Może nawet zupełnie nie rozumiałabym siebie takiej, jaką tu byłam: egocentryczki, egzaltowanej, niedojrzałej histeryczki.

I nie wiedziałabym co Ci powiedzieć. Dlatego właśnie to piszę, bo chcę zrozumieć. Zrozumieć siebie taką. Bo to też jestem ja, to jest część mnie.

A więc piszę, choć wiem, że oskarżam Cię o to, że nie odgadywałaś czegoś, czego sama nie wiedziałam. I że to jest niesłuszne. Nie można komuś dawać sprzecznych komunikatów, a potem wymagać, żeby sam domyślił się tego, czego sami nie jesteśmy pewni. Ale TO się właśnie tak objawia. Dlatego jest tak trudno.

Ale nie będziemy o tym rozmawiać. Nie będziemy do tego wracać.

Mam dziwne przeczucie, że nic już nie będzie tak, jak było.

Ty też jesteś już inna.

Może ja też jestem kimś innym, niż mi się wydaje... niż wydaje się Tobie...

Kimś innym, niż chciałabym być...

I wtedy tracę swoją zwykłą powściągliwość, obiektywny osąd sytuacji, poczucie tolerancji i wrażenie spokoju i WYBUCHAM. EKSPLODUJĘ.

Bo ja też żyję.

 

********

B., wszystko już minęło, teraz znowu Cię kocham.

Może będziesz to czytać, a może nie.

Po co to?

Nie, żeby Cię zranić, ale po to, żeby lepiej zrozumieć. Żebyś Ty zrozumiała, żebym ja zrozumiała.

Po to, żeby zrozumieć człowieka. Wtedy, kiedy jest to trudne.

Żeby poznać i zrozumieć siebie nawzajem. Przez refleksję.

Bo aby coś dobrze zobaczyć, trzeba się od tego oddalić. To jak patrzeć na obraz.

Tylko po to.

baszutka : :
lip 18 2003 Do N.
Komentarze: 1

Próbuję posprzątać, tak jak mi radziłaś. Zrobić miejsce.

Lakier na paznokciach przysycha.

Musimy pamiętać, że ważne czyny, nie deklaracje.

 

baszutka : :
lip 15 2003 Do N.
Komentarze: 0

Kochana N.,

chyba nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, że uratowałaś mi życie. A przynajmniej wiarę w Człowieka i kawałek mnie, który się rozpadał. Bo tak to się dzieje u mnie od jakiegoś czasu, że TO powraca, a kiedy już jest, to mam wrażenie, jakbym rozpadała się na kawałki, a w każdym kawałku: ja. Okropne jest to swoiste rozszczepienie. Najbardziej boli mnie, że nie potrafię rozpoznać momentu. Jeszcze niedawno wydawało mi się, że to umiem, ale to było tylko złudzenie; po prostu, chwilowe obniżenie nastroju, chanderka i już po wszystkim. TO z kolei nadchodzi znienacka, zdradziecko, wkrada się jak najciszej i nagle wtedy zdaję sobie sprawę, że już tu jest, we mnie. I nic nie mogę zrobić, poza czekaniem, aż sobie pójdzie. Bo to wiem i w to wierzę - że musi odejść. To czekanie jest wtedy chyba najstraszniejsze: czuję, że grzęznę i nic na to nie mogę poradzić, ciągle chwytam za słuchawkę aparatu, jakby chcąc sprawdzić, czy zamiast sygnału usłyszę czyjś głos. Zastanawiam się, dlaczego telefon nie dzwoni. Tak bardzo chcę, żeby zadzwonił akurat teraz, tak bardzo chcę komuś powiedzieć, albo nie, nawet nic nie mówić, chcę po prostu słuchać, czuć obecność. Oczywiście, przez cały czas myślę wtedy o tym, co dzieje się w mojej głowie, na pozór rozmowa w niczym nie przynosi ulgi, ba! niecierpliwi mnie nawet, ale kiedy się kończy, kiedy odkładam słuchawkę, czuję, że stało się coś ważnego i zaczynam wspominać ten moment - który jeszcze całkiem nie odszedł w przeszłość, jeszcze jest za rogiem - jako coś rozrzewniającego, tak bardzo rozrzewniającego, że chce mi się płakać. I płaczę.

Płakać można nad różnymi sprawami. Generalnie płaczę nad sobą. Wzrusza mnie odbicie w lustrze, albo włos znaleziony na swetrze (mój własny!)

Wiem, że nie mogę się z nikim spotkać, bo jestem teraz wrakiem człowieka, mogę zachować się nieobliczalnie, albo w najlepszym przypadku, tak malkontencko, że po prostu zrażę do siebie innych, albo, co gorsza, narobię sobie wrogów.

Wyłączam telefon. I tak nie dzwoni, więc po co ma mnie kusić. Ale kusi. Po godzinie, lub pięciu minutach włączam go z powrotem i dzwonię. Wydzwaniam. Dostaję nerwicy, że nie odbierają, że mówią jakimś innym tonem, niż bym oczekiwała (choć spełnienie tego oczekiwania praktycznie nie jest możliwe, nie ma takiego tonu, takich słów, które by mi dały ukojenie). Raptem spostrzegam, że jestem uzależniona od telefonu. Potrafię trząść się nad nim o trzeciej w nocy, płacę potem rachunek równy 1/3 pensji, ale nic na to nie mogę poradzić.

Biorę proszki na uspokojenie. Czuję ich działanie pierwszego, drugiego, trzeciego dnia, ale następnego już mniej. “Boże, kiedy to się skończy?” – pytam, bo wierzę w Boga. Ale nie ma odpowiedzi. Czekam. Zaczynam jakieś neurotyczne, konwulsyjne działania. Maluję, piszę. O czytaniu nie ma mowy (nie wykraczam poza limit dwóch stron). W końcu zmuszam się resztkami sił i ryzykując spotkanie z innymi przedstawicielami gatunku, oko w oko, schodzę przekopać ogródek. Dziadek zawsze mawiał, że na zły humor najlepszy jest wysiłek fizyczny. Nie wyładowuję się wcale, nie macham łopatą; anemicznie, jakby to, co robię było gdzieś poza mną, plewię grządki. Sprawiam wrażenie, jakby zupełnie nie sprawiało mi różnicy, czy dłubię w ziemi, czy w gównie na przykład. Działka nie przynosi ulgi. Wracam. Czekasz. Przygnębienie. Smutek. Beznadzieja. Odrętwienie. Włączam i wyłączam telefon. Sprzątam mieszkanie z myciem okien i generalnym praniem włącznie. Tabletki. Wieczorem trawi mnie ta wewnętrzna gorączka... czuję, że nie zasnę. Chcę to zagłuszyć. Otwieram wino. I piszę. Następnego dnia w ogóle nie wstaję z łóżka. Podsypiam, ale przez większość czasu gapię się w sufit. Podnoszę się tylko, żeby sięgnąć po słuchawkę. Znowu dzwonię.

I raptem pojawiasz się Ty. W sposób tak taktowny przywracasz mnie do życia. Wyciągasz na piwo. Słuchasz. Opowiadasz. Karmisz. Patrząc, jak się krzątasz przy kuchni zdaję sobie sprawę, że od kilku dni prawie nie jem. Za to dużo palę. Podajesz mi coś z pytaniem, czy lubię, tworzysz nastrój...

Następnego dnia znowu dzwonisz. Tłumaczysz mi znaczenie moich snów. Ubierasz mnie. Patrzę, jak Twoje długie, zgrabne palce zanurzają się w fatałaszkach, przebierają te różne tkaniny i materiały na wieszakach, niektóre z nadanym ręką ludzka kształtem, inne bezwiednie się lejące. Masz skupiony wyraz twarzy. Lekko marszczysz brwi. Podajesz mi coś. Poganiasz.

Wyciągasz mnie na zakupy. Właściwie nic nie kupujemy, oprócz ciastek z kremem w cukierni (jak najsłodszych i jak najbardziej kalorycznych!), ale oglądamy wystawy, wbijamy się w jakieś łachy, by po chwili je zdjąć, rozmawiamy. Składamy wizytę fachowcom, którzy mają z Tobą na pieńku. Przysłuchuję się waszej rozmowie. Kulturalnie i w miły sposób tłumaczysz panu w biurze, o co ci chodzi. Po wyjściu informujesz mnie, że musiałaś mu zrobić tę karczemną awanturę i czujesz dyskomfort, że się uniosłaś. Nic nie mówię. Uśmiecham się. Jesteś taka delikatna... Wyciągasz z włosów szpilkę, która podtrzymuje je w sposób nie budzący zaufania. Na Twoje ramiona rozlewa się wielka czarna kaskada. W powietrzu unosi się zapach.

Pytasz o moje samopoczucie. Czy nie jestem zmęczona? Czy mam ochotę na to lub na tamto? Tak, mam ochotę, nie jestem zmęczona. Prowadź mnie dalej za rękę jak dziecko. To takie miłe, kiedy się mną opiekujesz.

Oglądamy biżuterię. Przymierzamy godzinę. Potem siedzimy w bibliotece i przeglądamy szafę pozycji, których jacyś ludzie chcą się pozbyć za 1zł. Patrzysz i mówisz, że musisz zrobić to samo, bo nie masz już gdzie mieścić swoich książek. Po czym opuszczasz bibliotekę z dziesięcioma właśnie zakupionymi...

J drugi dzień jak nie biorę tabletki. Zaczynam odzyskiwać apetyt, dręcząca gula w gardle znika.

Zaczyna mi brakować Twojego towarzystwa. Lubię te wieczory, kiedy siedzimy przy winie, mówimy o filozofii, albo o naszych historiach, o zmorach, które nas dręczą i skrzydłach motylich, co gdzieś w nas. Rozmawiamy. Czujemy.

Jest w Tobie tyle ciepła, choć brak wylewności.

Powracam. N., powracam dzięki Tobie. Bo w TYM nie można pomóc. Można tylko być. Trwać i nic więcej. Ty byłaś i trwałaś ze mną. Towarzyszyłaś mi, kiedy musiałam przedzierać się przez druty kolczaste własnych myśli i uczuć, które bolały i rzucać się w dół, na dno własnej duszy z tym wpisanym w błędnik zachwianiem równowagi i lękiem wysokości. Znowu powracam!

Dziękuję Ci.

baszutka : :
lip 15 2003 Moi Drodzy, Znajomi i Przyjaciele!
Komentarze: 1

 

Ten blog jest dla Was. Albo raczej do Was. Tutaj znajdziecie wszystko to, czego nie mogę z jakichś powodów powiedzieć (a czasem wręcz “wyrypać”) Wam prosto w oczy, albo nawet przekazać pocztą, bo mi moja introwertyczna natura, czy też poczucie przyzwoitości nie pozwala.

A więc znajdziecie tutaj o tym, że Was kocham, albo o tym, że się na Was wściekam, o tym, że to właśnie do Was piję (albo, że w ogóle piję lub nie) i dlaczego. Jednym słowem o tym, co mi akurat w duszy gra.

Dowiecie się tego wszystkiego właśnie tutaj, albo też się nie dowiecie, bo nie podam Wam adresu ;-P

Nie, Kochani, nie będzie to dziennik, ten pisuję tradycyjnie, piórem wiecznym, z różną częstotliwością. I jest tylko dla mnie.

Ale co tam dziennik... czyż to, co tu zobaczycie, nie jest już wystarczającym aktem ekshibicjonizmu...? Tym bardziej, że tajemnica korespondencji nie obowiązuje :)

A zatem witajcie!

baszutka : :